dziach rowów i ssali pożądliwie krótkie, miedziane fajeczki. Ale tych było mało, większość pilnie pracowała, wyrzucając łopatami ziemię, płócząc ją, oczyszczając złoty proch za pomocą małego magnesu od pozostałego po przemyciu ciężkiego, żelazistego osadu.
Gdy przybysze przechodzili mimo, kopacze odrywali się na króciuchną chwilę od roboty, unosili w górę żółte, wychudłe, dzikie, niemyte twarze i kosemi ślepkami odprowadzali idących, nie ujawniając zresztą szczególnego zainteresowania.
W przesiąkniętym dymem i spalenizną powietrzu czuć było przykry zapach potu ludzkiego, opium i czosnku.
Władek i Hania z wzrastającym niepokojem spoglądali na złowrogie postacie obdartusów, wśród których Mikita wydawał się elegantem i arystokratą.
Droga doprowadziła ich do większego od innych i staranniej zbudowanego „bałaganu“, opatrzonego drzwiami i szklanemi niegdyś oknami, obecnie porozbijanemi i nawpół zaklejonemi papierem.
— Słuchajcie więc, jak Biełkin spyta: po co przyszliście pamiętajcie odpowiedzieć, że chcecie do nas przystać... nająć się do straży!... Rozumiesz!?... To go odrazu dobrze usposobi... i sprawa „w kapeluszu“!... Pamiętaj, co ci mówię!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/110
Ta strona została przepisana.