Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/112

Ta strona została przepisana.

widocznem wielki „gramofon“ z ogromną blaszaną trąbą. W rogach czysto i porządnie wisiały na wieszadłach kożuchy, kaftany, części ubrania. Pod oknem za stołem, pośrodku którego mieścił się ogromny kałamarz i parę grubych ksiąg, siedział na ławie barczysty, cokolwiek otyły mężczyzna z ciemną, krwistą, ospowatą twarzą, okoloną białą, przystrzyżoną w klin i starannie uczesaną brodą. Siwe włosy z przedziałem pośrodku, lśniące od tłuszczu, przylizane spadały aż na uszy. Nieduże, zlekka skośne, czarne, jak paciorki, oczy patrzały przenikliwie i rozkazująco z pod krzaczastych brwi. Władysław poznał odrazu typ sybirskiego „czełdona“.
Nieznajomy chwilę milczał, przyglądając się uważnie przybyłym i widocznie delektując się wrażeniem, jakie na nich zrobiło „kulturalne“ wnętrze izby.
— Acha, co?... Trafiliście do ludzi!... No, gadajcie: skąd idziecie? Dokąd?... I czego tu szukacie?
— My z tamtej strony rzeki... — zaczął Władysław.
— Przecie widzę, że nie z Mongolji?... — uśmiechnął się Iwanycz.
— Oni z naszego miasteczka, Iwanie Iwanyczu... — wtrącił Mikita.
— Ty, Mikita, możesz wracać!... Na posterunku nikogo pewnie niema, a twoja kolej!... Byle się wałęsać!... Ruszaj zaraz!... — krzyknął na włóczęgę starosta.