dzenie ludowe, głosuje jednomyślnie i postanawia... Każdy musiał na utrzymanie milicji i zarządu, na naprawę dróg i mostów, na inne ogólne wydatki część namytego złotego oddawać... Bogato żyliśmy... Aż przyszła wojna!... Z początku napłynęło do nas jeszcze więcej ludzi, tych, co się bić chcieli... I choć drogo, było dobrze; aż przyszła ta rewolucja, i tu wszystko się rozlazło... Ludzie jak oszaleli... rozbiegli się... zabrali, co unieść mogli... Same „chinezy“ zostali... Ale z „chinezami“ to nigdy niewiadomo, co będzie... dziś słuchają, potulni i grzeczni, a jutro... powieszą, albo rozbiegną się. I nawet niewiadomo dlaczego... Pochrząkają, pomlaskają między sobą, posyczą i niema ich... Nawet należności nie zapłacą... Więc my milicję staramy się utrzymać, milicję naszą, rassiejską... żeby złoto od „chinezów“ odbierała, żeby przestrzegała porządku, nie dopuszczała rabunków, bójek, zabójstw... Jak się patrzy, milicja!... Tylko, że mało jej i same „wybiorki“, jak ten Mikita: ślepe, kulawe, niemrawe... Więc radzi jesteśmy jak przychodzi kto młody i jeszcze do tego „enteligentny“... Chętnie was weźmiemy... Będziecie dostawali jeść z ogólnego kotła i swoją część złota codzień... A służba nietrudna: obchodzić „priisk“ codzień i co noc parę razy; mieć nad „chinezami“ nadzór, żeby wiedzieli, że mamy na wszystko oko „wykształcone“, no i być gotowym na rozkaz, na zawołanie... Szczególniej na „chinezów“ trzeba mieć dozór... Czuję ja, że coś już knują... Wasze
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/117
Ta strona została przepisana.