Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Cóż, ja poszedłbym... Dlaczego nie iść!?... Ale nasz „stary“ ma rację: tego rabunku to na dwa dni, a życie długie!... — ciągnął osobnik w kapeluszu.
— Phi!... Zatroszczyłeś się nagle o swą długowieczność, kulasie!... Gadaj zdrów!... Kto ci uwierzy?... Nie idziesz, bo nie nadążyłbyś... Ja przynajmniej szczery jestem, zdycham, dlatego nie poszedłem! Co ze mnie? Tam trzeba chwatów!... Trzeba się zwijać, jak wąż w ogniu, inaczej guzy ino za innych dostaniesz...
— Panowie, gdzie tu wolne miejsce? — spytał Władysław, rozglądając się po niskich pryczach, ciągnących się wzdłuż ścian. Wszystkie były zajęte jakiemiś łachmanami, kuferkami, papierkami.
— My nie panowie, my obywatele!... — odburknął osobnik z fajeczką
— A wy kto będziecie? — spytał osobnik w kapeluszu, nazwany „Kulasem“.
— My nowozaciężni... milicjanci.
— A skąd?...
— Ze świata... — odrzekł surowo Władysław.
— Ho, ho!... Ptaki!... mruknął pierwszy.
— Gdzież więc miejsce?... — nastawał Władysław.
— Jest pewnie... na świecie!... odrzekł Kulas.
Władysław, który spieszył się, odsunął z niecierpliwością jeden z kuferków i chciał na tem miejscu położyć swoje rzeczy.