Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/123

Ta strona została przepisana.

— Nie rusz... to moje!... — wrzasnął włóczęga z fajeczką.
— Tu jest miejsce!... Miejsca dosyć... Nas wszystkiego ośmiu... kładźcie gdzie bądź... choć; by tu koło mnie!... — zagadał łagodnie wielki kudłaty chłop który dotychczas leżał na pryczy, a teraz przysiadł nagle, robiąc miejsce przybyłym.
Władysław kiwnął mu głową i pytał dalej półgłosem:
— A z bronią?... Co mamy zrobić z bronią?...
— Na broni zróbcie na kolbie swój znak i tam postawcie!
Wskazał na stojak przy wyjściu, gdzie sterczało już kilka karabinów.
— My musimy wyjść... Czy możemy zostawić te rzeczy pod waszą opieką?... Jak was zwać?...
— Mnie?... Matwiej... A rzeczy zestawcie, nikt tu nic nie ukradnie... Chyba złoto!... — roześmiał się trochę smętnie.
— I złota nikt tu nie weźmie!... — wtrącił się Kulas. — Co na towarzyszy szczekasz, Polaku!
— A tak, prawda, Polak jestem!... — westchnął olbrzym. — A wy też Polacy?... Mój Boże!... Idźcie... Ale wracajcie!... Już ja wam wszystkiego dopilnuję!... Mój Boże!...
Wstał i odprowadził ich aż za próg. W świetle dnia przyjrzeli się jego twarzy przystojnej, dobrodusznej, ale dziwnie znękanej, jakby wy-