straszonej. Obciągnął na sobie nieśmiało połatany szynel wojskowy, starając się ukryć brak wszelkiej bielizny na szerokich, ogorzałych piersiach.
— To panowie z Polski?... — wciąż pytał nieśmiało, nie spuszczając z nich niebieskich, dziecięcych oczów.
— Nie, my nie z Polski!...
— Jakże tak?...
— My tu z pobliskiego miasteczka...
— Acha!... — westchnął z rozczarowaniem. — Znaczy, nie z Polski?...
Chciał iść z nimi; lecz Władysław wstrzymał go ruchem ręki.
— Obiecaliście popilnować!...
— A no juściż!... Będę pilnował... A wrócicie?
— Wrócimy, wrócimy!... Znacie Mikitę?... Co to za jeden?
— No, taki... jak wszystkie tutaj!... Niebardzo... To do niego?...
— Bywajcie zdrowi, Macieju!...
— Wracajcie z Bogiem, ale pospieszajcie, bo rychło obiad!...
Skoro tylko minęli kopalnię, rzucili się nieledwie biegiem, rozumiejąc jak nieostrożnie uczynili, porzucając w lesie swe rzeczy.
— I takby je nam odebrano!... — usprawiedliwiał się Władysław. — Należało nie zatrzymywać się... Mówiłem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/124
Ta strona została przepisana.