— Pocoś słuchał zezowatego włóczęgi?... Odrazu czułam wstręt do niego...
— Cicho!... Nie kłóćmy się, może są, może choć część się znajdzie, rozdzieliłem na dwie części!...
Już byli, przy urwisku; Władysław wprost skierował się do wielkiego świerka owiniętego do samej ziemi, niby płaszczem ciężkiemi gałęźmi z gęstem czarnem prawie igliwiem. Gdy znikł za jego zasłoną, Hania wstrzymała oddech.
— Jest!... — zawołał radośnie. — Są całe!...
Wyniósł z triumfem dwa uszyte z pęcherzy worki, pełne proszku z mięsa i ryb.
— A ładunki?...
— Zaraz, te gdzieindziej!...
Oddał siostrze woreczki i podszedł stanowczo do ogromnego nieopodal wykrotu zbutwiałego modrzewia; przykucnął, lecz, nim zaczął kopać, wyszeptał:
— Był ktoś.
Hanka patrzała mu niecierpliwie przez ramię, na rozgrzebujące ziemię ręce. Daremnie szukał, kopiąc coraz głębiej.
— A możeś się omylił? Może nie tu!...
— Ależ tu, dobrze pamiętam...
Wstał i, ocierając zimny pot z czoła, powiódł wzrokiem po pobliskich krzewach i zaroślach.
— Tu, napewno tu!...
Znowu zaczął rozpaczliwie rozkopywać miękką, wilgotną ziemię...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/125
Ta strona została przepisana.