Blask tlejącego ognia ledwie rozświetlał cierna ne wnętrze koszar, pełne dymu, przykrego zapachu brudnego ubrania, mokrych „onucz“ oraz chrapania i szmerów śpiących dokoła ludzi.
Hanka leżała obok brata na pryczy i, wsparta jak i on na łokciu, na grubym, służącym im za wezgłowie pniaku, słuchała, powstrzymując oda dech, bezładnej opowieści Macieja. Ten z głową na tem samem wezgłowiu szeptał po polsku cichym, urywanym szeptem, jak w gorączce:
— ... Z początku my byli pod Czechami, potem pod Francuzami i dopiero w samym końcu zostali Polakami... Znalazł się taki chwat, co nas z tej kaszy obiecał wyprowadzić na równą drogę... Zaczęli my się zbierać, zbroić, uczyć w Nowo-Mikołajewsku na Obi... Duch taki we wszystkich wstąpił, że ino się trzymaj... Słówka tylko z Warszawy czekali, znaku najmniejszego... rozkazu... A tam... głucho i głucho... A tymczasem... front złamano!... Sam admirał Kołczak uciekł!... Zaczęły czeskie legjony ze swojem narabowa-