Wtedy postanowiono pociągi rzucić i iść piechotą pobok kolei naprzód... Niech Czechy spróbują sami się bronić!... I zaraz się stało... Jak my tylko ich tyły odsłonili bolszewikom, tak im Moskale dali w skórę, że wszystko rzucili, uciekli i nawet admirała Kołczaka, swego naczelnego, bolszewikom za złoto sprzedali... Ale w nas też duch od tej chwili się złamał... Gdzie bez żywności, odzieży, obuwia... tysiące wiorst zimą przejść... do tego Władywostoku, gdzie miały na nas czekać niby japońskie okręty?... Nikt nie miał nadziei... A poniektórzy, co mieli w taborach żony i dzieci, zupełnie zwątpili... Zaczęli poddawać się... broń składać!... Bolszewicy raj nam obiecywali i wolność, i żywność, i sprawiedliwość... ale skoro broń i amunicję od nas dostali, zaraz mowę zmieniali: żołnierzy do swoich oddziałów wcielają, a dzieci i kobiety — do więzień, do kopalni, do pracy na torach kolejowych, śnieg zmiatać, drwa rąbać... Ja nie poddał się... My mieli dobrego młodziuśkiego oficera... On nam poradził, żeby z bagnetem iść w lasy... I poszli my, ale nas pod stacją Klukwiennaja bolszewiki rozbili... Ranny w nogę dogrzebałem się do jakiejś „zaimki“, gdzie mię Sybirak „z Polaków“ przechował, aż się rana zagoiła i pocieplało... Wtedy sam poszedłem za Bajkał, na kierunek do Japońców... Rozmaitych rozmaitości się ja nasłuchał, napatrzał... Swoich dużo spotykał, ale takie już były rozwydrzone... gorsze od Czecha!... Więc głównie w samotniaka szedłem, szedłem pędzony tęsknotą, aż tutaj
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/133
Ta strona została przepisana.