ssie, ile razy o tem pomyślę... — wzdychał olbrzym.
— A my nie mamy już nikogo!... — szepnęła Hanka, patrząc w szmat gwiaździstego nieba, widniejącego w kwadracie dymnika.
— To nic! Zawdyk co w Polsce, to w Polsce!... Tam wszystko swoje... Do mnie pójdziecie!... Na początek!... A teraz śpijcie, bo jutro rano trza wstać na „zbiórkę“. Ten Kuźmin, to też cholera!... Straszny „Moskal“!
Ognisko zgasło i ciemności zalały izbę. Leżeli z zamkniętemi oczami, próbując zasnąć i nie wiedzieli, że w zmroku, tuż za krawędzią ich łoża zamajaczyła blada twarz i złe zezowate oczy zaświeciły złowrogim ogniem. Przylepiony do boku pryczy, nawpół wsunięty pod nią, wsparty na łokciu Mikita, drugą ręką szukał coś bezszelestnym ruchem złodziejskim pod pościelą i wezgłowiem Władka.
— Czego chcesz?... — krzyknęła nagle Hanka, siadając i budząc szturgnięciem brata.
Cień zniknął tak szybko, że samej Hance wydało się przez chwilę, że to przywidzenie.
— Co?... co?... Kto?!... Co się stało?... — mruczał sennie Władek.
— Nic już, nic!... Śpij!... Jutro opowiem!... — odrzekła Hanka, ostrożnie wyjmując rewolwer z pod głowy brata i kładąc go obok siebie.