siwo-brodego Biełkina z grupką uzbrojonych milicjantów. Coś tłumaczył im, grożąc pięściami i wskazując na góry w stronę zbiegów.
— Co tera? — spytał Maciej.
— A no, pójdziemy do Mongołów!... — odrzekł Władysław.
— Daleka droga!... Bez żywności!... Bez ognia... bo nawet zapałek ja nie mam!... Z temi trzema kulami, co w lufie!... — westchnął Maciek.
— Ha, cóż robić!... Wracaj, jeżeli nie chcesz... Nic ci nie zrobią!... A my musimy iść!...
— Po co ja wrócę?!... Już ja powiedziałem: nie ostanę się!... Za nic nie ostanę!... Jak wy wytrzymacie, to i ja przecie wytrzymam!... Wspólna dola!... Do Mongołów!... Ale już ja się z wami nie rozstanę... Dobrze, panienko?... — zwrócił się do Hanki.
— Dobrze, Maćku kochany, dobrze!... Pójdziemy razem do Polski!... — odrzekła dziewczyna.
— Dałby Bóg, panienko!...
— Skądże wiesz, że ja jestem panienka?
— Tak se wymiarkowałem po oczach, po mówieniu... A teraz słyszałem, jak Mikita do milicjantów jeszcze krzyczał... „Chwytajcie ją, nie bójcie się!... To dziewka!...“ Taki gałgan!
— Maćku, nigdy ja ci tego nie zapomnę, bez ciebie toby nas wzięli... — dziękował mu Władysław.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/143
Ta strona została przepisana.