— Bogać, żeby wzięli!... Dużo ich!... I Chinezyby pomogli... Chinezy straszne są, skórę żywcem z ludzi ściągają, jak im pozwolić.
— Żywychby nie wzięli!... — szepnęła Hanka.
— Żywych nie wezmą!... — powtórzył Władysław.
Oczy mu gniewnie błysnęły i straszna blizna na twarzy nalała się krwią.
— Słuchaj, Maciek! — rzekł, zatrzymując się nagle. — Czyby nie należało wrócić i zabrać choć moje worki z żywnością?...
— A gdzie one są?...
— Niedaleko koszar... w dziupli... Zawsze ta żywność, choć jej niedużo, pokrzepiłaby nas bardzo w drodze...
— Juściż, żeby pokrzepiła — zgodził się Przygoda.
— A możeby się udało i dla mnie karabin dostać?!... — wstawiła Hania.
— O, co to, to nie. Parę dni to się bardzo będą pilnować... Nastraszeni są!... — zaprzeczył chłop.
Postanowili zaczekać do nocy i, zaszywszy się w krzaki, pokrywszy głowy od komarów zdjętemi z pleców kurtkami, głęboko i smacznie usnęli.