świata, gdy nowe kopnięcie i poderwanie za kołnierz zmusiło go do wstania.
Hanka i Władek znaleźli się tuż obok niego, popchnięci gwałtownie przez krajowców. Mongołowie, przytrzymując zlekka jeńców za ramiona, zwrócili się w stronę, skąd nadjeżdżał widocznie ich przywódca, błyskając w zmroku szerokim łękiem siodła, suto nabijanego srebrem. Surowa, ciemno-bronzowa twarz z cienkiemi jak sznureczki wąsikami i małemi, bystremi oczkami, nie zdradzała najmniejszego zainteresowania się tem, co się wokoło działo. Koń jedynie strzygł uszami i ostrożnie stąpał po stromej pochyłości leśnego zbocza. Już mijał jeńców, gdy nagle Hanka zawołała po mongolsku:
— Sajn, nojon!... My... przyjaciel... Om-Mani-Phadme-Chum!... Dordżi... Badmajew... — mówiła przerywanym głosem, mieszając rosyjskie wyrazy z dźwiękami, jakich ją, żartując, nauczył niegdyś Badmajew.
Mongoł zatrzymał wierzchowca.
— Amur-sajn! — odrzekł grzecznie i słuchał dalej wzburzonej mowy dziewczyny.
— Dordżi... Badmajew... Chał-cha!... Urga... Chutuchta!... — powtarzała ta, wyczerpując całą swoją wiedzę mongolską...
— Urga... Chutuchta... Dordżi!... — powtórzył Mongoł i dorzucił kilka gardłowych zapytań...
— Tak!... Dordżi... Badmajew... Druh... — potwierdził Władek. — Tołkuj niet!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/146
Ta strona została przepisana.