sku miesiąca. Wrócił drżący z zimna i przerażenia do towarzyszki.
— Zabili ich!... Ach, łotry!... Na samej granicy... I co im szkodziło, że uciekli, przecież nie byli im już groźni!?...
— Boże, Boże!... — łkała dziewczyna, zakrywając twarz rękami. — Kto to tacy? Nie poznałeś?... Nie wiesz?! Może kto znajomy?...
— Nie wiem. Zdawało mi się przez chwilę, że Czarusznikow, ale nie wiem napewno... Bałem się zblizyć, tam... niebezpiecznie! Chodź, Hanko, pójdziemy na górę... Na wszelki wypadek... Tam pewniej...
Dziewczyna nie ruszała się; pochylony nad nią słyszał, jak cichutko a rzewnie płacze dalej, a gdy położył rękę na jej ramieniu, poczuł, jak spazmatycznie drży i kurczy się cała.
— Mamo... mamo... ojcze... Dlaczego mnie nie zabito razem z wami?!... O, Boże, Boże!...
Chłopak poczuł, że gardło mu się ściska, że wewnątrz wszystko drżeć poczyna, jak u siostry. Ale oczy miał suche; młode serce zalewało mu po raz pierwszy trujące uczucie okropnej, zacieklej, mściwej nienawiści. Leząc na wznak na wilgotnych mchach i przegniłym listopadzie, patrzał na przeświecające przez czarne gałęzie granatowe gwiaździste niebo, lecz go nie widział.
Wstawały przed nim, scena za sceną, obrazy najazdu miasteczka. Dzika horda, dowodzona
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/15
Ta strona została przepisana.