czone i poszarpane razami plecy. Nareszcie jęki i krzyki przeszły w ciche kwilenie dziecka.
Mongołowie przestali bić tłumacza, odwlekli go na stronę za nogi i na jego miejsce przywlekli Biełkina. Ten złorzeczył, przysięgał i szarpał się, lecz nic nie pomogło. Gdy już leżał twarzą do ziemi, nawpół obnażony i wyciągnięty mocno za ręce i nogi, rzekł nagle spokojnym głosem:
— Puśćcie!... Pokażę!...
Podniesiona nahajka opadła jednak na ciało starca i ryk bólu oraz wściekłości wydarł mu się z piersi...
— Bydlęta!... — Powiedziałem, że pokażę!...
Dobrze, że Mongołowie z tych wymysłów zrozumieli jedynie jego zgodę. Za chwilę już go prowadzono do kantoru, skąd po niejakim czasie wyszli żołnierze, niosąc zawalaną ziemią żelazną szkatułę i wiodąc rozczochranego i bladego jak śmierć Biełkina.
— Zapłacicie mi wy za to!... Zapłacicie!... podłe Polaki!... mruknął, przechodząc mimo Korczaków i Maćka.
— Nie my ich przywiedli!... To przez was... Przez owce kradzione!... — wybuchnął Maciek.
— Od was zaczęły się nasze nieszczęścia!...
Straż popchnęła Moskala ku ognisku, gdzie daremnie starano się otworzyć szkatułkę.
— Rozwiążcie mi ręce... Otworzę!... Nie łamcie... Nie trzeba!... Już ja teraz wszystko wam powiem... Najwierniejszym będę przyjacielem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/157
Ta strona została przepisana.