— Pomóż mi, Tu-sziur! Doprawdy, bądź dobra... Słyszysz, jak tam dzieci śmieją się? Ciekaw jestem, kto ukradł „Białego Wielbłąda“!?...
— Napewno mój braciszek, „Ałtyn Chara-ci“[1]. Nikt inny! Takiego złodzieja niema w całym „choszunie“! Ty go nie znasz, bo on był zupełnie malutki, kiedyś ty raz ostatni był u nas przed wyjazdem na północ...
— Właśnie. Chcę go zobaczyć. Dotychczas nie przychodził do mnie.
— Bo go nie było. Gościł u ciotki w A-szen Chara-ule...
— Właśnie, właśnie! Słyszałem... Poszła stamtąd wyprawa nad Wielką Rzekę... Koniecznie chcę wyjść, zobaczyć! Wiele się zmieniło pewnie przez ten czas, wiele się zmieniło.
— Ależ nic się nie zmieniło, doprawdy: śniegi na górach Ken-tej bieleją, jak bielały i Keruleu płynie, jak płynął... Tylko... myśmy się trochę... zestarzeli!...
Wstrząsnęła brzękadłami i roześmiała się, pokazując dwa rzędy białych, jak perły, zębów. Śniada jej twarzyczka z ciemnym rumieńcem na policzkach, z małym nosem o rozdętych nozdrzach, oświetlona czarnemi podłużnemu oczami, rozgorzała na chwilę figlarnym, wesołym ogniem. Chory uniósł się na pościeli i nogi na ziemię opuścił.
- ↑ Złota Jaskółka — przezwisko.