— Ach, pięknie tu, pięknie!... Czyż można zapomnieć?... — mruczał chory, odwracając pobladłą twarz od Tu-sziur, gdyż czuł z przykrością, że mu oczy wilgną.
Zapatrzona w dał dziewczyna nie widziała zresztą tego, nie słyszała nawet, co mówił.
— Jadą... — szepnęła nagle. — Jadą!...
— Kto jedzie? — spytał chory, zwracając oczy w tym samym kierunku.
— Nie wiem. Pewnie ktoś z A-szen Chara-ułu. Może Czi-rin, bo dziś miał wrócić!...
Istotnie jeździec jakiś pędził od śnieżnych gór i rósł w oczach szybko, jak ptak lecący tuż nad ziemią. Już psy, pastuchy, nawet bydło zwróciły głowy w tę stronę.
— Tak, to Czi-rin! — odrzekła spokojnie Tu-sziur.
— Poznaję jego karego wierzchowca... ale za nim, tam... daleko... jadą jeszcze... i dużo... — dodała zaciekawiona.
Z drugiej jurty, stojącej tuż obok, wyszła w tej chwili piękna wysmukła kobieta w niebieskich jedwabnych sukniach chińskiego kroju, w takiej samej jak u Tu-sziur koralowej „połty“ i równie jak dziewczyna suto obwieszona srebrnemi ozdobami na głowie i piersiach. Miała prócz tego na rękach grube srebrne bransolety, a w uszach wielkie kolczyki z bursztynowemi gałkami. Bystro spojrzała w dal, wyjęła z ust małą fajeczkę i schowała ją do kieszeni, poczem po-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/165
Ta strona została przepisana.