Wszyscy obecni zwrócili się ku mówiącemu, zdziwieni jego silnym głosem i wielkiem podnieceniem. Nagie dzieci, prześlizgnąwszy się między nogami starszych, w pierwszym rzędzie słuchały go z otwartemi ustami i wytrzeszczonemi ślepkami, a z całego „urge“[1] zbiegali się już ludzie — kobiety, mężczyźni posłuchać nowin. Wkrótce zebrało się ich spore koło.
— Nic nie rozumiem! — wyrzekła zdziwiona Geril-tu.
— Potem, potem, Chanum!... Wytłumaczę, wszystko wytłumaczę, a teraz, zaraz... poślijcie po nich najlepsze konie albo lepiej... wóz... najpiękniejszą „arbę“... po tę pannę... powtarzał gorączkowo Szag-dur.
— Pannę?... — zapytała zdziwiona Tu-sziur. — Więc ich znasz?!
— Ależ tak!... Napewno oni!... Opowiem, opowiem... To cud!... A teraz spieszcie się!... Czi-rin, siadaj na koń!...
— Wcale to niepotrzebne!... — odrzekł spokojnie chłopak, strzepując „tasziurem“[2] kurz z poły chałata. — Zaraz sami tu będą! To oni jadą!... — wskazał wdal, gdzie czerniała gromadka jeźdźców.