— Więc to wy... wy?!... Mój Boże!... Jakże się to stało?... Co za szczęśliwy wypadek!... I właśnie tutaj!... A już tyle razy opłakałem was!... Ależ nacierpieliście się pewnie!?... Co znaczy ta szrama na twojej twarzy, Władziu?! A pani?... Jak pani to wszystko wytrzymała... Wprost nie do wiary, nie do wiary!... Jakaś bajka, jakiś sen!... — wołał w uniesieniu Badmajew, szarpiąc to jedno, to drugie za ręce.
— Istotnie, jakiś sen... Nie zginąłeś!... Żyjesz!... — powtarzał, wciąż jeszcze osłupiały Korczak.
— Nie zginąłem!... Żyję!... Jak widzisz!... — śmiał się Burjat.
— A myśmy pana... porzucili!... — szepnęła z bolesnym samowyrzutem Hanka.
— I lepiej!... Zginęlibyśmy wszyscy. Opowiem, opowiem, wszystko opowiem... Ale chodźcie do namiotu, tu zaczyna się robić za gorąco i za... tłumno! — zapraszał ich ruchem ręki ku jurcie Badmajew.