Ruszyli ku otwartym drzwiom namiotu, w którego głębi krzątała się już zabiegliwie Tusziur ze służebnemi. Za nim ruszył cały tłum Mongołów i gromadka jeńców. Przed progiem Badmajew zatrzymał jednak przyjaciół i, obejrzawszy się za siebie, zapytał, kiwając znacząco głową na Biełkina z towarzyszami:
— Czy oni też są waszymi przyjaciółmi?
— Niezupełnie! — roześmiał się Korczak. — Właśnie z ich powodu o mało nas twoi rodacy nie zabili... Nagadali na nas!...
— Ach, tak!... W takim razie, ja ich każę...
— Nie, nie!... Niech ich już nie męczą, niech ich też uwolnią. Wszak teraz nie są niebezpieczni...
— Męczyć ich nie będę!... Niech się pani nie boi... Mongołowie nigdy nie męczą jeńców: albo ich zabijają, albo traktują po ludzku... Nie mogę ich jednak wprowadzać do książęcego namiotu... Co zaś do uwolnienia, to ani ich, ani nawet was, ja uwolnić nie mogę... nie mam prawa!... Wy jesteście własnością naszego dzisiejszego cesarza, świątobliwego Chu-tuch-ty! Bo Mongolja jest teraz niepodległa!... — dodał z dumą.
— Mogę tylko w waszej sprawie napisać do Urgi... Chutuchta jest bardzo dobry i mądry... Upewniam was, że nic wam nie grozi!...
— Czy jednak nie możnaby tego wielkiego, kudłatego chłopa przyłączyć do nas? — prosiła Hanka, wskazując na Maćka.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/173
Ta strona została przepisana.