— Może dzięki tym łzom właśnie powróciłem z zaziemskiej krainy... Dusza Mongołów wrażliwa jest na wołanie!... Ich uszy wciąż wsłuchują się w step... Są oni wdzięczni i pamiętliwi, jak należy dobrym pasterzom!... — uśmiechnął się Szag-dur, patrząc znacząco na dziewczynę.
— Wiecznie wyrzucać sobie będziemy, żeśmy pana porzucili, ale... — powtórzyła i urwała nagle zmieszana, wspominając ostatnią rozmowę i zimne dotknięcie jego ust.
— Właśnie dobrze się stało, żeście mię porzucili, inaczej zginęlibyście i wy, i ja... Przecież strzelalibyście do Chińczyków.
— Rozumie się: bronilibyśmy się!... — wtrącił Władysław, ciągnąc z rozkoszą ze swej filiżanki gorący, pożywny napój.
— No i zabitoby nas wszystkich, a tak... wszyscy jesteśmy zdrowi i cali...
— Niezupełnie zdrowi i niezupełnie... cali!... — roześmiał się Władek.
— Ech, głupstwo!... Ja nie jestem od mówienia! wiecie o tem dobrze! Powiedzcie lepiej wy, gdzie zdobyliście te blizny na twarzy i tego tęgiego towarzysza?... Pewnie też Polak!... wykręcał się Burjat, wskazując głową na jedzącego i pijącego z zapałem Macieja. — Będzie dobrze!... Jedzcie, posilajcie się... Pewnie bardzo wygłodzeni jesteście?! Zaraz będzie obiad. Kazałem zarżnąć barana...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/177
Ta strona została przepisana.