zajmować przestrzeloną łodzią i nieszczęsną jej załogą. Strzały i krzyki odeszły od rzeki, gdzieś w głąb doliny...
Bez przeszkód dotarł Władysław do leżącego nawpół w łodzi, nawpół na piasku człowieka i poznał w nim odrazu kolegę ze szkoły i towarzysza z oddziału samoobrony, zorganizowanej naprędce przez miasto.
— Czy to ty, Badmajew? — zapytał, chcąc się ostatecznie upewnić.
— Tak, ja... Badmajew!... A ty kto? — odszepnął ranny, próbując obrócić się na bok. — Ach... Och!... Poznaję po głosie... To ty, Władja Korczak?... Jakże to?... Nie zabili cię?!...
— Nie. Uciekliśmy z siostrą w ostatniej chwili... Ojca i matkę zamordowali!...
— Widziałem. Ale Hanna Walentinowna jest?... Nie ranna?... Gdzież ona?... — żywo pytał Badmajew, znowu próbując się unieść.
— Och, och!... Jakże boli!... Dobrze mię te ścierwy poczęstowały... Przeklęci!...
— Nie ruszaj się. Opatrzę cię, przeniosę sam. Gdzie jesteś ranny?...
— Nie wiem... W brzuch, czy w bok... Mam wrażenie, że cały jestem posiekany z jednej strony... Nic już ze mnie nie będzie, towarzyszu...
— Dlaczego?... Widziałem gorzej postrzelanych a wyleczyli się... Głowa cała, a to grunt... Pójdę po siostrę, zaniesiemy cię na górę... Roz-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/18
Ta strona została przepisana.