Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/180

Ta strona została przepisana.

Spojrzał wesoło na słuchających wokoło krajowców i ci, jakby nagle zrozumieli, co mówił — odpowiedzieli mu uśmiechami, pochrząkiwaniem i kiwaniami głowy.
— Co? Oni rozumieją po rosyjsku? — spytał z pewną trwogą Korczak.
— Ależ nie!... Gdzie tam!... To tak... przez grzeczność!... — odparł żywo Badmajew. — Teraz na was kolej: opowiedzcie od samego początku, jak to było... i o tem, jakeście wędrowali, i o tej książce, i o modlitwie buddyjskiej... o wszystkiem... Kto was tak dowcipnie nauczył? Natchnienie Dobrotliwego Boga!... Nieprawda?... Po takiem zdarzeniu każdy musi w Niego uwierzyć... Nieprawda?... I trzeba jeszcze wypadku, że trafiliście na naszych ludzi... Co?... Nieprawda?... Wszystkiem kieruje wola Dobrotliwego... Wciąż o tem myślę od chwili, kiedy nawpół umarłego wyciągnął mię z ciemnego grobu mój rodowicz... Czy nie cud?... Wciąż otoczeni jesteśmy cudami... Nieprawda? Co Dobrotliwy zechce, to się stanie! — pytał, spoglądając błyszczącemi oczami na Hankę.
— W tem znowu wielkiego cudu nie widzę, przecież sami szliśmy do was!... — odrzekł Korczak.
— No, tak! Ale zawsze... Wiele w tem jest tajemnicy... Będziemy o tem mówić potem... Dużo będziemy o tem mówić, bo ja wciąż myślę i myślę... Leżałem chory, bezsilny, samotny, a myśli płynęły mimo, to jak ciemne chmury, to