Hanka poprawiła na sobie niepostrzeżenie ślicznie wyszywany chiński szlafroczek, zarumieniła się, lecz oczów nie podniosła. Zato Tu-sziur, siedząca obok niej również z haftem w ręku, choć nie rozumiała ani słowa, podniosła nagle oczy i obrzuciła bystrem, trochę smutnem spojrzeniem z początku Szag-dura, a potem cudzoziemkę.
— Owszem uczyć się twej mowy chętnie będziemy!... Wszystko, co się ciebie tyczy, żywo nas zajmuje... Lecz, zostać tu na zawsze... byłoby nam trudno... Czy tybyś zgodził się naprzykład! przenieść zupełnie do naszego kraju...? żywo zapytał Korczak.
— Kto wie!... Zależy od powodu — odrzekł ostrożnie Badmajew.
— Nie wyobrażam sobie! — dowodził Korczak. Rozumie się, są okoliczności silniejsze nad wszystko, lecz dobrowolnie zostać... przenieść się do tak odmiennego środowiska... — poprawił się — nie wyobrażam sobie... Tymczasem jednak będziemy uczyli się po mongolsku nietylko mówić, ale i żyć!... To się zawsze przyda!... Liczymy na twoją pomoc i życzliwość w tym względzie!
— Nasze życie jest bardzo ciekawe i rozmaite... — przekonywał ich z pewnym uporem Szag-dur.
— Wciąż w ruchu, z miejsca na miejsce... Idziemy za wodą, za zieloną trawą, za kwiatami... Na wiosnę, kiedy w górach jeszcze zimno, przebywamy na płaszczyznach najniższych... Wody
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/189
Ta strona została przepisana.