Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/191

Ta strona została przepisana.

kój... Lubił Korczaka, jego jasny umysł, prostotę i szczerość, lecz, właściwie zdanie dziewczyny było dlań tysiąckroć droższe i ważniejsze...
— Nie, nie zostanie!... Nigdy nie zostanie!... Taka złota księżniczka!... — myśłał ze smutkiem... A przecież miewali mongolscy panowie białe żony i chińskie królewny, wypieszczone w pałacach, podobne do różowego kwiatu południowego lotosu!... Ale to były — branki!... — odpowiadał sam sobie.
Kiedy po gorącym dniu, po wesoło i gwarnie spędzonym wieczorze na przyglądaniu się grom i zabawom młodzieży lub na słuchaniu rapsodów, które Szag-dur starannie tłumaczył przyjaciołom, rozchodzili się wszyscy do swoich namiotów, znużeni zdrowym ruchem i obfitym posiłkiem — Szag-dur długo nieraz stał samotny przed drzwiami jurty i, wpatrując się w usiane gwiazdami niebo, rozmyślał o tajemnicach duszy ludzkiej, zupełnie tak samo, jak to lubią czynić jego bracia, mongolscy pasterze.
— Dlaczego człowiek woli to a nie tamto?... Dlaczego serce moje bije mocno dla tej złotowłosej, a nie zwraca uwagi na słodką Tu-sziur, której oczy tak często szukają moich?!... I wiem, że nadaremno, że to się nie zmieni!... Chyba, że stanie się coś niezwykłego, jakieś wielkie szczęście, albo nieszczęście!...
Patrzał na pociemniałą dolinę, nad którą wdali świecił wśród gwiazd diadem lodowców Ken-teju, słuchał szumu rzeki lejącej się krętą