Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/195

Ta strona została przepisana.

— Łatwo pani mówić, bo pani nie widzi jak ten Szaga-dura wytrzeszcza na panią gały!...
Hanka roześmiała się.
— A jednak... wrócimy do Polski!... Macieju, wrócimy! — rzekła niespodzianie.
— Pewnie, że wrócimy, ale kiedy?... Jak ten szpik w kościach, a mózg w głowie wyschną nam do ona od tutejszego wiatru i żaru!...
— Nie mrucz, nie mrucz, stary niedźwiedziu!... Przecież bliżej jesteśmy od Polski niż przed miesiącem!
— Oj, paniusiu!... Taka bliskość to jest jak kochanie bez mur!... „Już bliżej! Już blisko... Jeszcze troszkę wysilcie się!“ — powtarzały też nam wciąż oficery, kiedy żyły z nas wyciągnąć chciały... I co z tego? — Polski jak niema tak niema!... Żeby choć iść, ale to człowiek siedzi, a serce w nim wyje jak pies!... Już idzie ten Szaga-dura!... Słowa do panienki powiedzieć nie można na osobności!... Zaraz przybiega!...
Hanka chciała się cofnąć pod namiot, gdyż spostrzegła, że z Badmajewym idzie jeszcze kilku nieznanych Mongołów, lecz młodzieniec dał jej znak ręką i krzyknął z daleka:
— Gdzie Władek!? Przyszedł list z Urgi. Jedziecie!... Musicie jechać za parę dni!...
Gdy podszedł blisko, Hanka zauważyła, że wymachuje długim zwitkiem papieru, upstrzonym czarnemi mongolskiemi znakami i opatrzonym wielką czerwoną pieczęcią.