Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/198

Ta strona została przepisana.

nie znają Polaków, tam traktowaliby was jak dezerterów rosyjskich! Najlepiej, powtarzam, tu u nas w Mongolji przeczekać. Tu u nas są jeszcze ciche kąty, jak widzicie!... — dorzucił, wskazując oczami na zalaną słońcem dolinę.
— Jak widać — niezupełnie!... — odrzekła smutno Hania.
— Jak najzupełniej... Jak nie tu, to odkoczujemy jeszcze dalej... Nie brak górskich dolin mało komu znanych... Wrócicie, jeżeli zechcecie!... To od was zależy... Moja już w tem głowa!... Zresztą jadę z wami!... — dorzucił stanowczo.
— Dziękuję ci, Szag-dur!... Wyznaję, że byłoby to dla nas niezmiernie, niezmiernie dogodne i... ważne... Ale... — wtrącił Władysław.
— Żadne „ale“... Jadę! to już postanowione...
— Nie wiem, czy to możliwe? Czy pan wytrzyma taką drogę... Przecież to, powiadają, stąd kilkaset kilometrów... Pan zbyt jeszcze jest słaby...
— Głupstwo!... Mongoł lepiej się czuje na koniu niż na ziemi!... Koczowaniem leczymy wszystkie nasze choroby... To już postanowione... jadę! Muszę jednak pomówić o tem jeszcze z Geril-tu. Ona tu pani. Od niej zależy, jakie da nam konie i wielbłądy i... kiedy...
Chwilę potem Szag-dur wszedł do książęcego namiotu. Geril-tu Chanum częstowała właśnie