sów bawiących się dzieci i młodzieży ogromnie ożywiły krajobraz. Hania, Władek i nawet Maciej przyglądali się ciekawie powszechnemu ruchowi i nie szli spać, chociaż dla nich, jako gości, urządzono narówni z księżną „małe płótno“, to jest namiot dwuskrzydły z niebieskiego taniego nankinu, tuż niedaleko od szeregów przygotowanych do wyruszenia nazajutrz „arb“. Szag-dura nie było; z polecenia księżny przyjmował raporty od pastuchów, odbierał od nich drewniane „birki“ z nacięciami, wykazującemi ilość bydła oraz zapisywał ich sprawozdania na skrawku papieru. Czirin Senge towarzyszył mu, pilnie przysłuchując się odpowiedziom i wstawiając swoje poprawki. Tu-sziur również była zajęta pakowaniem i układaniem na wozy resztek rzeczy. Polacy poczuli się zupełnie obcy i osamotnieni w tym wirze powszechnego ruchu i ożywienia.
— Żeby tak się włóczyć całe życie jak cygan!... Zdechnąć można!... — zauważył Maciek. — I co to za porządek: onegdaj cap wpadł do naszej jurty i położył mi się na głowie, kiedym spał. Nie mogłem go zrzucić, omałom się nie udusił... Wczoraj krowy, czochając się, obaliły część siatki... A smród taki nocami, kiedy te owce, krowy i wielbłądy układą się dokoła namiotu, że wytrzymać nie można... To z tych bydląt... Wyjść w nocy za próg — Boże uchowaj!... Zaraz psy rzucają się, a złe jak wilki... A i krowa, jak z małem dziecięciem, zaraz rogami grozi... Nie podchodź!... Tfu, takie życie!... Lubię i ja bydło...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/205
Ta strona została przepisana.