— Juściż, że się nie dzieje, ale wołałbym już iść samemu na swój strach, byle do Polski!...
— Pójdziemy, pójdziemy... Jeszcze troszkę cierpliwości!... — uspokajała go Hanka.
Jechali kupą, nie wyprzedzając taborów.
Hania na ślicznym białym wierzchowcu, uśmiechnięta i ożywiona nowością tego wszystkiego, co się dokoła niej działo, jechała razem z Tu-sziur oraz innemi Mongołkami w świcie księżnej, która, odświętnie odziana, z rozwiewającemi się z czapki czerwonemi wstęgami, dumnie toczyła pięknym karo-gniadym wierzchowcem, przystrojonym w suto srebrem nabijany rynsztunek i siodło o szerokim równie srebrnym łęku.
Geril-tu Chanum rzucała wciąż szybkie, badawcze spojrzenia przed siebie i dokoła siebie i nic nie uszło jej uwagi. Od czasu do czasu rzucała rozkazy, nie zważając wcale na czcigodnego Dumba Dordżi..., który przecież z wieku był naczelnikiem pochodu...
Obok Hani zwijał się na zwięzłym bułanku Szag-dur. dając pilne baczenie na bezpieczeństwo dziewczyny.
— Ostrożnie, ostrożnie!... Tu na drodze trafiają się często całe kolonje nor suślich!... Nie można ominąć, gdyż ciągną się na dziesiątki wiorst... Trzeba uważać, koń łatwo może się połknąć... Niech pani nie zdziera wierzchowca trzeba mu uzdę puścić wolno, on sam znajdzie
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/209
Ta strona została przepisana.