— Zabili się, zabili!... Wody! — powtarzała Hanka, zeskakując z konia tuż koło aparatu.
Szag-dur już był na ziemi, już spętał powrozem konia, berkuta posadził na siodle i pospieszył dziewczynie z pomocą. Spętał i jej konia, poczem oboje zbliżyli się ostrożnie ku leżącemu nieruchomo płatowcowi. Z pod odwróconego kołami ku górze kadłuba wydobywał się cichy jęk i, gdy pochylili się, dostrzegli pod nim zbluzganego krwią człowieka. Sina, wyrzucona w bok ręka nieszczęśliwego kurczyła się i drgała. Spróbowali) unieść do góry maszynę, by wyciągnąć stamtąd rannego, lecz ciężar był ponad ich siły. Za każdemi poruszeniem jęki wzmagały się. Na szczęście wkrótce rozległ się tętent koni pozostałych w tyle koczowników, pędzących na miejsce wypadku. Spostrzegłszy Szag-dura i Hankę bezpiecznie stojących w pobliżu spadłego z nieba potwora, galopem dopadli do nich i zeskoczyli na ziemię.
— Co to jest?
— Człowiek!... Ranny... Pomóżcie... prędzej!...
Wahali się, spoglądając osłupiałemi oczami to na olbrzymie cielsko maszyny, to na siną, broczącą krwią rękę, wysuniętą z pod niej.
— No, słyszeliście!... podnoście zaraz!... To pewnie wysłany od Dziań-dziunia[1] do nas umyślny z Urgi! — krzyknął niecierpliwie Szag-dur.
- ↑ Generał-Gubernator, głównodowodzący wojsk.