go parowu, w którym wczoraj znaleźli pierwszy przytułek zbiegowie. Po chwili Chińczycy odpowiedzieli z ukrycia strzałami i zaczęła się prawdziwa bitwa. Kule gwizdały i chlupały gęsto w glinę urwiska, na szczęście dość daleko od ziemianki uchodźców. Wreszcie za rzeką zaszczekał kulomiot. Chińczycy przestali strzelać i słychać było jak zaroślami przedzierali się na górę w głąb lasów.
— Wrócą w nocy! — szepnął Władysław. — Pewnie znaleźli łódkę i teraz szukają rzeczy. Źle! Trzeba było łódkę zatopić... Ha, cóż... trudno!... Stanie się, co się ma stać. A teraz... choć się... wyśpimy. Umieram ze znużenia. Kładź się i ty, Hanka! Może się jeszcze uda nam stąd wymknąć, jak zapadnie zmrok...
— Dobrze, braciszku! Też ledwie żyję... Ale położę się bliżej Badmajewa, żeby podać mu wody, jak będzie pić prosił. Wogóle... tak strasznie jęczy... Nie da ci usnąć... Więc posuń się, braciszku...
A ty?
— Ja.. z samego znużenia nie usnę... Zresztą trochę zdrzemnęłam się na górze, kiedy ty chodziłeś na dół... A ty — nic a nic!
— Ach, Hanko, Hanko!... Zawsze ty taka!
— Jaka?
— Kochana!... — odszepnął sennie i usnął natychmiast.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/32
Ta strona została przepisana.