Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/40

Ta strona została przepisana.

i ścielą się kobierce łąk, gdzie można będzie rozpalić ogień, którego widoku byli pozbawieni, ot, już dzień szósty...
Dla niej każdy spotkany strumień był „Chara-gol“ i brat musiał używać całej swej wymowy popartej groźną stanowczością leśnego bywalca, aby przekonać ją, że tajemniczy „Chara-gol“ jeszcze daleko.
— Przypuśćmy, że przechodzimy dziennie dwadzieścia wiorst, to nam jeszcze do ujścia Chara-golu pozostało dwa dni drogi... Badmajew powiedział zgórą sto wiorst, to znaczy wiorst sto pięćdziesiąt!... Ja wiem, jak oni liczą... Oni konno jeżdżą!... Zresztą wątpię, żebyśmy robili dziennie więcej niż wiorst piętnaście.
— Dlaczego?... Przecież idziemy całą noc bez wytchnienia?!
— Wciąż skręcamy, omijamy to skały, to rozlewy, to błotniska, to zwały pni drzewnych... W dodatku... w nocy chodzi się wolniej!...
— Ach, nie wiem doprawdy, co jeszcze wymyślisz?!... Nie mam już sił...
— Co wymyślę?... Hanko, Hanko! Czyż przypuszczasz, że nie chciałbym skrócić... choćby i dla siebie... tej mordęgi?... Przecież i mnie nogi bolą i krwawią się na tych kamieniach!... Przecież i ja chciałbym się ogrzać i wyspać!... Lecz co począć?!... Jeżeli zawrócimy w dolinę pierwszej lepszej rzeczki, to możemy tam wcale nie znaleźć ludzi, albo znaleźć takich, którzy stokroć gorsi