cała. Wchodzili w wąwóz górski, którego strome boki wyrosły nagle pod niebo i cieniami swemi zgęściły mrok nocy. Nagle gzyms ziemi, po którym szli, urwał się: rzeka lała się przed nimi z groźnym warkotem wśród prostopadłych kamiennych ścian.
Zatrzymali się zmieszani.
— Trzeba wracać i drapać się na górę. Tędy nie przejdziemy!
— Ach, doskonale!... szepnęła Hanka.
— Nic doskonałego! Tam napewno jest posterunek chiński... Oni je w takich miejscach zawsze stawiają...
— Przekradniemy się jakoś mimo, ale już nie wrócimy tutaj... Dobrze, braciszku? Pójdziemy lasami.. — prosiła.
— Tam niebezpieczniej!... — mruknął chłopak.
— Niech będzie. Byle nie to, co tu...
— Ano dobrze!... Ostro trzymaj się w takim razie, Hanko! Idziemy...
— Oddaj mi mój karabin.
— Uradzisz?
— Uradzę. Teraz wszystko uradzę... Taka we mnie odrazu ochota wstąpiła... Ty nie wiesz, Władek, co ja tu cierpię... Nie mówiłam ci... Nie chciałam cię martwić!... Ja nic nie wypoczywałam, nic... Takie sny, takie straszne sny... co noc... Czuję, że tam nareszcie usnę... że opuszczą
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/43
Ta strona została przepisana.