Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/49

Ta strona została przepisana.




Świtało. Nefrytowy brzask łagodnie sączył się z wysokich szczytów lasu wraz z kroplami gęsto kapiącej rosy...
Brat i siostra szli bardzo wolno, znużeni nocnemi przygodami i bezsennością.
Droga nierówna — ledwie znacząca się czarnemi koleinami wozów na żółtej powłoce zeszłorocznego igliwia, podziurawiona błotnistemi wybojami, pofałdowana żyłami grubych korzeni — wiła się kapryśnie wśród nieprzejrzanej kolumnady potężnych modrzewi i jedlin. Olbrzymie, twarde, kanciaste, pokryte łuskami spękanej kory, osędziałe od siwych porostów, guzowate od blizn utraconych dawno gałęzi, mocarne odziomki wznosiły się prosto i wysoko jak złomy skał... Gdzieś tam w bladem świtaniu chwiały się zlekka ciemne ich korony, trącane pierwszym podmuchem rannego wietrzyka i głuchy poszum, jak przybór obudzonego morza toczył się w przestworzach. Ale w dole było cicho i ciemno, jak w zasklepiających się w nieskończoność arkadach