Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/52

Ta strona została przepisana.

stego, napół zaschłego błota, — samej wody nie było nigdzie ani kropli: wszystko wypiły niebotyczne smoki drzewne.
Gdy więc powierzchnia ziemi zaczęła się cokolwiek wzdymać, tworząc garb, ucieszyli się bardzo, licząc, że u stóp wyniosłości może znajdą jaki ponik lub źródełko wśród paproci, których nieduże kolonje pojawiły się tu i tam.
Daremnie: i tam wody nigdzie nie znaleźli, a gdy weszli na grzbiet wyniosłości, dostrzegli znowu ten sam las pni brunatnych, olbrzymich, tonących we własnych mrocznych cieniach. A przecież przez strzechę splątanych wgórze koron widzieli, że dzień już na dobre rozgorzał, że śmieje się nad knieją nieba błękitem i złotem słońca.
Hanka usiadła zrozpaczona na ziemi.
— Umrzemy z głodu i pragnienia w tej piwnicy bez granic...
— No, jeszcze mamy konserwy. Otworzę puszkę, bo bardzo mi się jeść chce...
— Nie! Poszukamy przedtem wody — przerwała, zrywając się na nogi, dziewczyna. — Nie na długo już starczy tych konserw... A gdzież twoja zwierzyna, którąś obiecywał w lesie?...
— Prawda, nie spotkaliśmy nawet wiewiórki, ani dzięcioła... „Dremuczyj ljes“. Cóż robić?... — rzekł po rosyjsku.
Widząc, że siostra podpina napowrót rzemienie zdjętego na chwilę worka, wstał z westchnie-