niem i podążył za nią, spoglądając co chwila na kompas.
Znowu uszli szmat drogi, a nic nie zmieniło się wkoło. Zrobiło się tylko ciemniej i mgławiej, gdyż bezlistne o tej porze modrzewie znikły, zastąpione wyłącznie prawie przez ciemno?igłe jedle.
Okrągłe ich pnie kolczaste od okruszonych sęków, zielone od glonów, podobne były do ogromnych zjedzonych przez śniedź słupów ze starego bronzu i miedzi. Niezdrowa wilgoć biła z pod ich korzeni.
— Będzie woda!... — mruknął Władek.
Mimo to wody nie znaleźli.
— Wiesz co, siostrzyczko!... Ty tu usiądź i poczekaj, a ja pochodzę wokoło i poszukam... — zwrócił się do siostry, widząc, że ta upada już ze znużenia.
— Dobrze, ale weź ze sobą karabin i nie odchodź daleko, bo ja się boję... Jeszcze mnie portem nie znajdziesz?...
— Będę hukał, a ty odpowiadaj!... jak u nas na grzybach: hop!... hop!...
— Ciszej!... szepnęła dziewczyna przerażona tym głosem, który rozbrzmiał szeroko, powtórzony przez wielokrotne echo.
Władek roześmiał się i, przeciągnąwszy oswobodzone z ciężaru ramiona, poszedł raźno w las, zataczając dokoła siostry szerokie kręgi. Przed odejściem kazał jej białą chustkę zaczepić na sęku drzewa, żeby mógł miejsce łatwiej odnaleźć.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/53
Ta strona została przepisana.