tem do niej zbliżyć się nie śmieli, porwali wiążące ją ze społeczeństwem więzy, szarpali ją, bili, usiłowali popełnić z nią rzeczy, których wspomnienie oblewało ją całą szkarłatem przejmującego wstydu... Matki, ojca, domu niema... Ona błąka się w jakichś ciemnościach bez kresu... niepewna nietylko dnia jutrzejszego, ale najbliższej godziny... Czy warto cierpieć?... Po co i na co?... dla kogo? — myślała, znowu z przejmującym bólem... Oto pod ręką karabin... krótkie cierpienie i... zniknie to wszystko tak strasznie męczące, jak znikł ojciec, matka i dom...
Otwarła zamknięte dotychczas oczy i spojrzała prawie z przerażeniem na kawałki lazuru śmiejące się do niej po przez korony wyniosłych drzew... Płynęły tam wciąż białe chmurki bardzo złote i bardzo puszyste, i wiatr zlekka szemrał w konarach... Dzień ciepły, słoneczny grał widocznie tam poza granicami posępnego boru wszystkiemi barwami wiosny... Wzdrygnęła się... Nie, za nic w świecie!... Chcę poznać ten świat rozległy i daleki, tak straszliwy, a tak ciekawy... chcę żyć, chcę jak inni kochać, nienawidzić, walczyć... Walczyć?... O co?...
Skurczyła się i znowu przymknęła oczy, uderzona prostotą i ciężarem tego pytania... Walczyć... o prawdę — z patetyczną naiwnością zabrzmiała odpowiedź jej dwudziestoletniej duszy. Komu prawda potrzebna?... Czy tym barbarzyńcom, co tylu ludzi osierocili i znieważyli?... Nie, teraz ona nie będzie się troszczyć o nikogo
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/55
Ta strona została przepisana.