Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/57

Ta strona została przepisana.

sko, zupełnie... W oko, albo w ucho... Pamiętaj, żebyś nie chybiła... — pouczał ją, opierając karabiny o upadły pień modrzewia i rozkładając na pniu rzeczy; poczem małą siekierką, którą nosił za pasem, zaczął łupać korę z parszaka i kawały trzasek. Drzewo dobrze było spróchniałe i stoczone przez czerwie, mocno wilgotne i nie chciało się palić. Musiał Władysław poszukać na żywych drzewach na podpałkę żywicznych „obarów“ i smolnych sęków. Hanka tymczasem kubkami zaczerpnęła błotnistego płynu postawiła na bok, żeby się ustał.
Niedługo wspólnemi siłami rozniecili ogień. Gdy boski żywioł czerwonym językiem zaczął lizać i topić bursztynowe krople żywicy, gdy płomień zaczął parskać i wyrzucać to strzeliste płomienie, to kłęby pachnącego dymu, Władek schwycił swoją siekierkę i wykonał z nią „jak z tomahawkiem“ wojenny taniec dokoła ogniska z dzikiemi, zwycięskiemi okrzykami.
— Oa—haj!... Ja—haj!...
— Cicho!... Jeszcze nas kto usłyszy.... Ty dzikusie! — wołała Hania, nie mogąc wstrzymać śmiechu.
— Niema nikogo na milę wokoło... Chyba ten niedźwiedź, co tu był... Ale on jak usłyszy indyjskie wołanie, tylko szybciej pomknie!... Już widzę, jak galopuje, koziołkując na łeb na szyję... Tak, siostrzyczko!... Napijemy się gorącej herbaty, potem ugotujemy zupę z konserw, potem