Dwa długie dni włóczyli się jeszcze po ciemnym, mogilnym lesie. Nie zostało im ani kruszynny sucharów, a konserw mieli ogółem dwie puszki. Ogarnęła ich szczera rozpacz.
Hanka nastawała, żeby zmienić kierunek i pójść zupełnie na zachód, a nawet z powrotem na północny zachód, lecz Władek upierał się.
— Najgorsza rzecz zmieniać kierunek... Wszyscy podróżnicy to mówią!... Możemy w ten sposób krążyć na jednem miejscu Bóg wie jak długo... A tak, bądź co bądź, przecinamy miejscowość!... Musi się zmienić... Idziemy ku górom... Widzisz... — pokazywał siostrze na mapie.
— Nic nie widzę!... A raczej widzę wciąż te same pniska i pniska... Już lepiej było tam nad rzeką...
— Ach, Boże mój!... któż ci dogodzi!?
Odwrócił się od siostry i patrzał posępnie w mglistą dal, pełną szeregów czarnych, wciąż tych samych, bezlitośnie jednostajnych daurskich modrzewi oraz jodeł.