Pewną otuchę budziła w nim jedynie coraz częściej trafiająca się domieszka jakiejś nowej odmiany drzewnej, o pniach równie grubych, strzelistych jak jodłowe, lecz powleczonych korą gładką, srebrzystą, drobno prążkowaną. Nie mógł jednak odgadnąć, co to za drzewo, gdyż jego konary, pokryte świeżem wiosennem listowiem, szumiały tak wysoko ponad ich głowami, że nawet rysie oczy Hanki nie były w stanie rozpoznać kształtu liści. Teraz do tych nieznajomych srebrno-piennych drzew przybywały nowe niezmiernie smagłe i wytworne pnie szarofioletowe od dołu, złoto-łuskie ku górze.
Korczak przyglądał się im z niezmierną uwagą, pilnie badając każdy szczegół, jak kazały czytane niegdyś podróże i jak nauczyła kilkodniowa włóczęga, gdy wtem zerwał się i klasnął rękami.
— Wiewiórka!... Patrz, Hanko, wiewiórka...
Wskazał siostrze na wysokie rozcochy jednego ze złotych drzew.
— Gdzie? — spytała. — Nie widzę...
— Ten tam czarny sęczek w samem rozwidlęniu... To wcale nie sęczek, tylko wiewiórka tak zamarła bez ruchu... Patrz, patrz... biegnie!...
— Istotnie! Upuściła coś... Chodźmy zobaczyć.
Skoczyli pod drzewo i znaleźli wyłuskaną, pogryzioną szyszkę cedrową. Poznali ją odrazu, gdyż nieraz kupowali podobne na targu w miasteczku i piekli, aby dostać świeże orzechy.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/60
Ta strona została przepisana.