Gdy brnęli przez wartką, kryształową wodę, dostrzegli chmary ciemnych ryb z koralowemi płetwami, nurkujących przeciw prądowi w głębokich, zielonawych „zatoniach“. Kilka większych wyrzuciło się wysoko w powietrze i padło na płytkie wodospady, wałem przelewające się przez progi z omszałych głazów. Władek chciał biec i chwytać je, lecz poślizgnął się, upadł i o mało go prąd nie porwał i nie potoczył w wiry.
Hanka ze śmiechem wyciągnęła go z wody za rękę.
— Za chciwy jesteś, Władku, za chciwy!... Albo nikogo tu niema i wtedy nie potrzebujemy się spieszyć, nałowimy i zwierza i ryb... Albo tu ktoś jest, a wtedy — po co nam to?... gadała, pomagając bratu odpinać zmoczony worek i wyżymać nasiąkniętą wodą odzież.
Jabłoń była dzika i w pobliżu nie znaleźli śladu człowieka.
— Tu wypoczniemy, wyśpimy się, najemy i zrobimy zapasy żywności na dalszą drogę!... — dowodził Władysław, rozpalając na łączce ognisko. — Zaraz zabieram się do budowy szałasu... na dwie strony, jak to robią kopacze złota... Wiem, opowiadali mi nieraz... Będziesz i ty miała swój pokój, i ja... Zobaczysz, cały pałac!...
Hanka skubała głuszca w milczeniiu, ale po raz pierwszy od wielu dni oczy jej również błyszczały i śmiały się wesoło.