w trawach parę gniazd z ślicznemi zielono nakrapianemi jajami. Nie było obawy, żeby umarli z głodu.
Nauczona przez brata, Hanka zaczęła pilnie wyszukiwać bulwy złotogłowiu, dające wyborną mączystą przyprawę do zupy ugotowanej ze zwierzyny.
Władek, który wciąż włóczył się po okolicy, codzień nieledwie robił jakieś odkrycie. Raz przybiegł tak wzburzony, że nie na żarty przestraszył siostrę, odłożyła łataną przez siebie odzież i spytała przerażona:
— Co?... Przyszli Chińczycy?...
— Ależ nie, ryby!...
— Wiem. Widziałam. Nic nadzwyczajnego!... Woda zimna, złapać trudno!
— Moc, tłum, ławica cała... Można czerpać rękami... Choć zaraz... Narobimy zapasów na rok! — wołał Władek.
Podniosła się dość niechętnie, żeby pójść z nim razem, lecz brat surowo kazał jej zabrać karabin.
— Bez broni z szałasu na krok odchodzić się nie waż!... Widziałem niedźwiedzia!... Zabierz plecaki na ryby... Zaraz przyniesiemy.
Pobiegli podnieceni w stronę rzeczułki.
— Tutaj, tutaj!... — wskazywał Władek w stronę opienionych wirami podwodnych głazów, po których przebyli pierwszego dnia rzeczkę.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/68
Ta strona została przepisana.