Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/70

Ta strona została przepisana.

siebie dalej, dokąd pędziła go tęsknota. Ale i w tych odmętach połów ryb na większą skalę bez sieci i przyrządów był nie do pomyślenia.
Po długich próbach udało się Władkowi znowu schwytać zaledwie dwie sztuki.
— Mamy cztery!... Ale to mało, to nic! Musimy ich mieć setki, żeby nasuszyć i nawędzić na dalszą drogę... Rozumiesz!...
— Rozumiem. Więc już się stąd wybierasz?... — przerwała mu z niechęcią.
— Nie zaraz, ale kiedyś trzeba będzie pójść!... No i „chód“ ryby, przelot ptactwa też się niedługo skończy... A wtedy co?...
— To prawda. Ale wiesz, Władek — nie chce mi się o tem myśleć...
— Za to ja muszę myśleć... Więc wiesz oo: zrobimy tu sybirską „zajezdkę“... To nietrudno... Tylko miejsce wybierzemy spokojniejsze, gdzie słabszy prąd.
Wzięli się zaraz ochoczo do roboty.
Sybirską „zajezdka“ był to zwykły polski „jaz“ z otworem do wstawiania buczy. Nie udało im się jednak całej rzeczułki przegrodzić, nie mogli wbić palików płotu dość głęboko w kamieniste dno, wartki prąd wciąż im je wyrywał. Po ciężkich trudach umocowali parę przęseł przyniesionemi z brzegu kamieniami, przetkali je chróstem i powiązali jako tako wikliną. Chuderlawy ploteczek drżał od uderzeń wody, jak w febrze, ale się trzymał.