Pozostało spleść „buczę“. Władek udał się po koszykową wiklinę, której cały gaj rósł opodal na ilastej ławicy. Już naciął sporą naręcz żółtych, giętkich prąci, gdy posępnie zahuczały jeden za drugim dwa strzały w stronę szałasu, a potem rozległo się rozpaczliwe wołanie Hanki. Rzucił wszystko i pobiegł z sercem mocno bijącem, z karabinem gotowym do użycia. Hanka stała przed szałasem również z karabinem i machała ręką na niego:
— Chodź!... Chodź!... Prędzej!...
— Co się stało?...
— Dziki!... — mówiła wzburzona. — Dziki!... Zdaje się, że zabiłam.
— Bajki!... Skąd?... Gdzie... — zauważył z kruszyną zazdrości.
— Ale tak. Przeprawiały się przez rzeczkę i przeszły mimo, tu bliziutko... Całe stadko... Wtedy strzeliłam do ostatniej... I zdaje się, że upadła... Tu... tu... widzisz... leży... rusza się w gęstwinie!...
— Prawda, rusza się!... — zgodził się chłopak.
— Chodźmy zobaczyć!...
Zrobiła ruch, ale brat przytrzymał ją za rękę.
— Ostrożnie, jeżeli to doprawdy dziki, to ranne bywają niebezpieczne... A karabin zrepetowany?
Hanka z zawstydzeniem przekonała się, że zapomniała to uczynić.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/71
Ta strona została przepisana.