Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Ale prędzej, prędzej... bo „ona“ ucieknie!...
— Kto „ona“?
— Ta świnia. Olbrzymia świnia...
— Tylko powoli. Nie Świnia przedewszystkiem! nie świnia, bo świnia, to domowa! Widzisz tamten pień zwalony. Wejdziesz na niego i przygotujesz karabin do strzału, a ja zajdę od tej strony... Ostrożnie jednak, żebyś mnie nie postrzeliła...
— Już dobrze, braciszku, będę uważać... Ale się spiesz, bo ucieknie... Widzisz, znowu się rusza...
Rozeszli się, lecz Hanka skoro tylko wdrapała się na kłodę, zaczęła natychmiast przywoływać rozkazującemi znakami brata. Ten jednak nie zważał i ostrożnie, rozgarniając lufą krzaki, zbliżał się do szamocącej się w gęstwinie ciemnej góry. Nagle stanął jak wryty: przez okienko w gałęziach dostrzegł o kilka kroków przed sobą wielki, czarny, szczeciniasty ryj, obluzgany krwią i pianą. Dzikie, czarne ślepia rzuciły mu wprost w oczy błyskawice wściekłości, usłyszał kłapanie kłów i gwałtowne uderzenia racic o ziemię... Serce w nim zamarło, miał ochotę uciec, ale się zawstydził; obejrzał się wokoło, czy niema gdzie pnia, albo głazu, na który możnaby się schronić, gdy dobiegło go ponowne wołanie Hanki:
— Chodź tu, chodź tu!... Stąd doskonale widać... Ranny. Nie ujdzie!... Ale... Prędzej, prędzej!...