Posłuchał siostry, ostrożnie wycofał się z zarośli i wkrótce stanął na pinu obok niej. Kilka kroków stąd, wśród przymiętych i połamanych krzaków wpół leżała, wpół siedziała na przetrąconych zadnich łapach, potężna maciora. Dojrzała ich, spróbowała się zerwać, lecz nie mogła, więc zwróciła ku nim okrwawiony ryj i zakląskała paszczęką.
— Stój spokojnie, Hanka!... — prosił Władek, opierając łożysko karabinu na ramieniu siostry. — Trzeba z tem skończyć.
Zahuczał strzał, dzik ryj ku ziemi opuścił, potem sam opadł i zamarł, przebierając nogami. Władek zaczekał czas jakiś, poczem ostrożnie zbliżył się do upolowanej zdobyczy. Był to ogromny okaz, rudy, szczeciniasty, oblepiony żywicą i leśnym śmieciem.
— Zuch, Hanka!... — pochwalił siostrę Władek.
— Ach, kochany, jak to dobrze!... Mamy zapas jedzenia co najmniej na miesiąc. Nie będziesz potrzebował chodzić na polowanie i zostawiać mię samą!...
— Co to, to nie!... Trzeba przecież gromadzić zapasy... Jedno tylko z tego wynika, że kiedy można za jednym strzałem zwalić taką... śpiżarnię, to niewarto strzelać do ptactwa — szkoda naboi!... Co, nie?
— Pewnie, że szkoda. Tylko, że podobne do tej okazje rzadko się zdarzają.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/73
Ta strona została przepisana.