wyrzec się wszystkiego, niż znosić taki niepokój!... Trzeba jednak postawić kolację, wróci głodny...
Weszła napowrót do szałasu, włożyła do kociołka z wodą parę kawałków mięsa i roślinnych korzonków, poczem powiesiła naczynie na drewnianym haku nad ogniem.
— Jaki ten Władek jednak dowcipny!... — rozmyślała, patrząc na wystrugany przez brata z sęka wierzbowego haczyk. Co jabym w tym boru bez niego robiła?... Zginęłabym dawno i po wielokroć... A jednak... tak blisko byliśmy śmierci: ani rozum, ani inteligencja, ani energja... nic, nic nie może się ostać... wobec niszczącej siły brutalnego gwałtu!... Ach, Boże, Boże!...
Znowu zaczęły napływać wspomnienia, tym razem tak szybko, że nie mogła, nie próbowała nawet przed niemi się bronić... Szczęk żelaza... Głucha wrzawa napływającego, szamocącego się tłumu... strzały... uderzenia... wściekłe okrzyki... jęki rannych, charkot umierających... błagania zabijanych... Widzi bluzgającą krew, padające ciała, wykrzywione spienione usta, zachodzące bielmem oczy, skamieniałe twarze zabitych... Grudy, grudy trupów...
— Matko, matko!... Ojcze!... — szeptała zbielałemi ustami, pochylając w tył głowę i opierając ją o kruche poszycie dachu.
Z pod przymkniętych powiek dostrzegała migające w dymie ogniska ukochane, zmienione
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/79
Ta strona została przepisana.