— To będzie trochę trudno!... — mówił już spokojniej, obejmując ją wpół i prowadząc z powrotem do szałasu...
— Ale zobaczymy... W każdym razie jutro pójdziesz ze mną... po tę sól!... Jakie tam polowanie!... Widzisz, zabiłem kozulę!... — dodał, zrzucając przewieszoną przez plecy zdobycz. — Ich tam chmary. Kiedy się trafi na stado, to skaczą jak pchły, niewiadomo, do której strzelać!...
Hanka, wciąż jeszcze przejęta widzeniem, oglądała z żałością śliczne stworzonko.
— Nie, nie!... Ja nie zostanę, nie zostanę... Ale jej nie będę obdzierała tym razem, nie będę...
— Ależ dobrze, siostrzyczko, uspokój się... Zrobię wszystko, tylko nakarmij mię przedtem, bo jestem strasznie głodny... Złaziłem się strasznie, zanim poznałem gdzie są ich żerowiska i tropy... Jutro pójdziemy już na ich żerowiska prosto, jak w dym... Oglądałaś buczę, co? Doskonale! Dużo ryb?... — pytał wesoło, wyciągając nogi przed ogniem.
Hanka już przyszła do siebie i opowiadała mu szczegółowo o pracach i wydarzeniach ubiegłego dnia. Władek tymczasem chciwie spożywał kolaoję i dowodził, że lepiej jeżeli on swoje opowiadanie odłoży do jutra, gdyż teraz zbyt jest śpiący... Nawet kozuli nie oprawiał i zawiesił ją na noc na przecznicy szałasu przy wejściu.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/81
Ta strona została przepisana.