Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/83

Ta strona została przepisana.

zwartą ścianą. W cieniu ich było chłodno i aromatycznie.
— Zaraz będzie „gudżir“ — powiedział Władek. — Zobaczysz, ile tam śladów!... A może nawet przyłapiemy stadko... Teraz gorąco, to one chowają się w cieniu!... Będziemy się cichutko skradać!... Uważaj, Hanko, nie stąpaj na gałązki, żeby nie trzeszczały...
Szli cichutko, nie mówiąc nic do siebie. Hanka wstrzymywała nawet oddech, ciekawa niezmiernie cudownego miejsca. Władek kazał jej zaczekać, a sam popełzł na brzuchu i kolanach do zakrętu wąwozu, ale rychło wstał i kiwnął niedbale ręką:
— Dziwna rzecz, niema ani jednej; nawet w pobliżu ich nie widać... A tam, widzisz, tam ich pastwisko! — wskazał na zieleniejący w pewnem miejscu po przez gałęzie jaśniejszy szlak.
„Gudżir“ zupełnie zawiódł oczekiwania Hanki. Nazwa brzmiała tak ładnie. Oczekiwała więc jaśniejącej białości jaskini, a zobaczyła zwykłe gliniaste urwisko, na którego wilgotnym skraju tu i owdzie bielały podobne do pleśni plamy.
— Widzisz: sól!... Możemy nabrać ile trzeba!... — wskazywał Władek, rozczarowany chłodem siostry.
— Taka brudna!... — zauważyła. — Sama ziemia!
— To nic, rozpuści się w wodzie, ziemia na dno opadnie, a roztwór się zleje...