Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Acha, — wiem, jak po tej niedźwiedziej kąpieli!
— Cóż robić, innej niema!... Ale gdzie one mogły się podziać, jak myślisz?...
— Ty wciąż o tych kozach?... Doprawdy nie wiem. Czego się zaraz tak martwisz, przecież mamy dosyć i ryb, i suszonego mięsa?...
— Nie o to chodzi... Chodzi o to, że ja muszę wiedzieć, gdzie one się podziewają... Wiesz co, jeżeliś ty zmęczona, to ty tu posiedź, a ja pójdę w górę na łączki, zobaczę... Może nawet na barana skalnego natrafię... To byłaby dopiero uciecha!...
— Nie, kochany, ja za nic nie zostanę, mówiłam ci...
— Więc chodź! Nawet lepiej, bo jak tutaj bardzo „nadeptać“, to kozule poczują zapach i przestaną chodzić... A tu doskonała „zasiadaka“!... Dlatego i herbatę sobie ugotujemy tam dalej...
— Dobrze, dobrze!... Już rozumiem!... Ruszaj!...
Obeszli wszystkie łączki na sąsiednich upłazach, przedtem już wypatrzone przez Władka, wszystkie kozie ścieżynki, prowadzące do wodopoju. Nadaremno: zwierzynę jak wymiótł — nigdzie jej ani śladu!
— Może przyjdą o zachodzie słońca!... — zauważył markotnie Władek.